To będzie długi, ważny i osobisto zawodowy post ❗️

Na przestrzeni czasu widzę jak wielu z nas boi się myśli o wypaleniu zawodowym.
Moja znajoma „po fachu”, wspomniała ostatnio – „nie wiem czy będą chętni przyznać się do wypalenia”. Ma rację.

Niestety.

Wypalenie dla większości specjalistów jest tożsame z porażką, przyznaniem się do słabości, byciem gorszym. To narażenie się na wypadnięcie z obiegu. Strach przed myślą: „skoro pomagam innym, to jak ja mogę sobie nie radzić, tego nie może być widać!”

Zaprzeczanie swoim trudnościom emocjonalnym w zawodzie pomagacza jest szczególnie niebezpieczny.
Wciąż wiele zawodów nie jest objętych nawet kulturą regularnej superwizji.
Niestety wciąż spotkasz takich terapeutów, którzy oszczędzają na superwizjach.
Wciąż jest mnóstwo ośrodków pomocy społecznej w których pracownik socjalny nie radzi sobie ze stresem i nie ma nikogo komu mógłby powiedzieć jak jest mu z tym trudno.
Wciąż ratownicy medyczni są grupą najbardziej narażona na stres pourazowy.

W tym roku minęło 10 lat mojej zawodowej pracy terapeutycznej. Po studiach trafiając w pierwsze miejsce pracy dostałam ogromną szansę, ale nie byłam świadoma jak też wielkie wyzwanie.

Przeżyłam w tym czasie 3 potężne kryzysy zawodowe związane z wypaleniem, kilkukrotnie doświadczyłam wtórnego stresu pourazowego.

Czy wstydzę się o tym mówić? Nie.
Te kryzysy pokazały mi dalszą drogę, kierunek w jakim mam iść zawodowo. Określiły to co chcę, a czego nie chcę.
Te kryzysy nauczyły mi jak dbać o siebie, jak korzystać z pomocy wtedy kiedy jest źle.

Częste jest pytanie – „jak Ty radzisz sobie z tą pracą, ja bym zabierała to wszystko do domu”
Faktem jest, że umiejętność zdjęcia z siebie ludzkich krzywd jest w specyfice mojego zawodu, ale też i zawodu strażaka, policjanta, ratownika medycznego, fizjoterapeuty, prokuratora, pracownika służb społecznych, nauczyciela etc – jest to bardzo cienka linia. Możesz nawet nie myśleć, ale ciało odda szybko reakcje na stres.
Jeśli twój klient, osoba której pomagasz zbombarduje cię taką ilością swoich gromów – ma prawo u Ciebie wytworzyć się pełnoobjawowe PTSD.
Nie trzeba być uczestnikiem trudnych wydarzeń, by przejąć i przeżywać reakcje stresowe, napady paniki etc.
Mózg zrobi swoje – obwodowy układ nerwowy, który będąc nadwyrężony przez obciążenie przesyła do centralnego układu nerwowego błędne informacje.
Stąd reakcja na sytuacje normalne staje się reakcją nienormalną – wykraczającą poza adekwatne przeżywanie emocji.

Ja tego nie umiałam dawniej odróżnić. Nikt mi nie powiedział – to STSD (wtórny stres pourazowy).
Pracując jako kierownik Schroniska dla Ofiar Handlu Ludźmi czy w Ośrodku Interwencji Kryzysowej nie miałam innego wyboru jak przetrwać stres, który był nie do opisania w słowach, przetrwać bycie w opowieściach i widoku ludzkiej krzywdy. W tamtym czasie nie byłam świadoma tego, co się ze mną dzieje. Czułam, że nie jestem sobą, oddzielam się od siebie i swoich uczuć. Część mnie dawała z siebie wszystko, część mnie mówiła: nie dasz już rady. Zakończyłam tą pracę. Jedną i drugą. Ale nie uwolniłam się wtedy od objawów. Najgorsze było dopiero przede mną.

Równolegle w czasie rezygnacji z pracy (trwało to około roku) stałam przed wyborem dalszych szkoleń i wyboru rozwoju zawodowego. To było trudne doświadczenie, mówiłam do mojego superwizora „jestem wypalona, nie nadaję się do tej pracy”. Wówczas mój superwizor powiedział do mnie: „Wypalenie to jest objaw – szukaj przyczyn”. Szukając przyczyn znalazłam w pierwszej kolejności specjalizację z psychotraumatologii. Tym sposobem wpadłam w tunel nieustannego rocznego przetwarzania emocjonalnego. Doświadczyłam wszystkich objawów jakie można doświadczyć łącznie z fizycznym odreagowywaniem tego, co zalegało przez lata napięć. Nastąpił proces „czyszczenia pokoiku” – zawodowego i osobistego. Zmieniłam terapeutę, superwizora i wiedziałam, że znalazłam sposób pracy nad sobą, który przekłada się na jakość pracy z moimi pacjentami.
To wtedy zrozumiałam, że wypalenie zawodowe i wtórny stres pourazowy mają inną genezę. To tam zrozumiałam, że ja nie jestem wypalona, tylko przeciążona. Pracowałam po 24 godziny na dobę w ekstremalnych warunkach stresowych. To nie jest do udźwignięcia bez świadomego dbania o objawy, które i tak się mają prawo pojawić i nikt nie mówi, że to normalna reakcja.

Nie mogłam o tym mówić będąc „na służbie”. Nie może o tym mówić wielu pracujących w podobnych warunkach pracowników.

Ale objawy nie muszą oznaczać końca. Nie trzeba rezygnować by pomagać jednocześnie dbając o siebie. Dziś to wiem i czuję w pełni.

Okazuje się, że teraz gdy pracuję w warunkach gabinetowych, często mam do czynienia z podobnym kalibrem stresu. I jak jest teraz? Wiem kiedy i jak mam rozpoznać swoje reakcje z ciała. Wiem, co zrobić by temu zapobiec. Wiem, że mogę o tym rozmawiać z superwizorem i przyznać się do trudności. Wiem, że nie jestem sama. Wiem, że mam grupę interwizyją moich koleżanek „po fachu”, z którymi mogę współpracować.
I najważniejsze: Wiem, że mogę robić to co umiem najlepiej. Pomagać. Bez wyczerpania. Bez trudu.
Z lekkością, z pokorą, z szacunkiem do każdej osoby potrzebującej pomocy w ekstremalnie trudnych dla niej sytuacjach.
Jestem w gotowości, wiedząc, że mogę wejść w ciemność przeżyć moich pacjentów i mieć świadomość, że umiem z niej wyjść.
Dzięki temu ja czuję się bezpiecznie i moi pacjenci, gdy nie są w tym sami.
Dziś wiem, że to nie jest nic złego pokazać swoją słabość. Gdy szukasz przyczyn, te słabości stają się Twoim aktem odwagi, siłą, narzędziem, pomocą.
To samo dotyczy indywidualnej pracy terapeutycznej każdego z pacjentów, czy też każdej osoby pracującej w warunkach stresowych.

Jeśli udało Ci się dobrnąć do końca tego tekstu – dziękuję. To kawałek mojej historii, która zawiera się w Waszych – a Wasze w mojej.

Jeśli uważasz że komuś może ta opowieść posłużyć – podziel się proszę i udostępnij.

🙏🙏🙏